Bawię się w żeglarstwo od dziesiątego roku życia, a od trzydziestu paru już lat (jak ten czas leci) zarabiam na życie wyłącznie na morzu/ Byłem rybakiem, oficerem na obcych żaglowcach, wreszcie kapitanem na Fryderyku Chopinie, znam też trochę pracę na statkach handlowych. Trafiłem na “Chopina” trochę przez przypadek i z założenia na chwilę lecz zauroczony młodzieżowymi załogami zostałem na długie lata. Historia młodzieży na żaglowcach nie zaczyna się jednak ani na Chopinie ani na Pogorii; jest o wiele starsza.
Kiedy 16 października 1936 roku nieduża, bo zaledwie 34-metrowa fregata „Joseph Conrad” cumowała do nabrzeża nowojorskiego portu jej dziennik pokładowy wykazywał 57 800 mil morskich podczas przebytych 555 dni na morzu. Na żaglowcu było 12 osób zawodowej załogi, żadnej ładowni a malutki silnik nigdy tak naprawdę nie działał.
Nie było prądu, a więc również chłodni, ani żadnych innych urządzeń mechanicznych. Białe żagle w tamtych czasach już zniknęły z oceanów a szlaki żeglugowe opanowały statki o napędzie mechanicznym.
Cały świat wciąż tkwił w szponach kryzysu ekonomicznego, w Stanach Zjednoczonych rozwijała się mafia a tu z pokładu zeszło kilkunastu młodych ludzi w wieku 17-20 lat. Mieli za sobą wiele miesięcy uciążliwej żeglugi, dni ciszy, męczącego halsowania, tropikalne deszcze i olbrzymie fale Przylądka Horn. Oni nie odbywali tam szkolenia do sił specjalnych ani nawet nie chcieli być marynarzami. To była pierwsza Szkoła Pod Żaglami.

Malarstwo Adama Werki
Jej twórcą, właścicielem żaglowca i kapitanem był Australijczyk Alan Villiers. Wyszkolony na pokładach fińskich statków żaglowych w czasach gdy jeszcze woziły zboże i saletrę. Nie zdołał kontynuować swojej idei; musiał po rejsie statek sprzedać, ale w swojej książce później napisał:
„Załoga i uczniowie mego statku zyskali sobie dobre imię. Cieszę się na myśl, że chociaż częściowo przyczynił się do tego okres ich służby na naszym dzielnym stateczku. Kilka statków tego typu przetrwało do dziś; mianowicie w Norwegii, Danii, Polsce i Portugalii.
Statków takich używa się, ponieważ coraz bardziej utrwala się pogląd, że pełnorejowe żaglowce, walczące pod żaglem z przeciwnościami podstępnego i okrutnego morza i odbywające podróże morskie tylko dzięki wysiłkom nie korzystającej z innej pomocy własnej załogi, stanowią nieporównaną szkołę charakterów.”
Pisząc o Polsce miał na myśli szkolące przyszłych marynarzy ISKRĘ ( pierwszą) oraz DAR POMORZA. Gdyby słyszał o generale Mariuszu Zaruskim ucieszyłby się, że nie jest w swoich przekonaniach osamotniony. Gen. Zaruski przez szereg międzywojennych lat uczył i wychowywał harcerzy na pokładzie ZAWISZY CZARNEGO.
Dopiero po wielu latach kapitan Adam Jaser wrócił w Polsce do starych idei Zaruskiego i zaczął zabierać młodzież w morze na HENRYKU RUTKOWSKIM. Z tego powstało Bractwo Żelaznej Szekli, a w końcu fundacja Szkoła Pod Żaglami przez pewien czas działająca na pokładzie Fryderyka Chopina. Po prawie dwuletniej przerwie idea wróciła i obecnie nawet w większym rozmiarze jest kontynuowana przez obecnego armatora. Także na Pogorii przez pewien czas organizowano rejsy może nie całkiem szkolne ale na pewno edukacyjne przeznaczone wyłącznie dla młodzieży. Obecnie chyba to jednak zanikło. Kapitana Jasera należy uznać za pierwszego kontynuatora idei po wojnie. Jemu należy się chwała odnowienia przedwojennych działań harcerskich; w tym się porównuje do amerykańskich inicjatyw w podobnym czasie a więc zupełnie niezależnie.
Morze jest bardzo wymagające i zawsze istnieje ryzyko; świadomość jego istnienia zmusza do nieustannej uwagi i jak najlepszego przygotowania technicznego. Nawet jeśli wszystko jest w porządku żywioł może okazać się silniejszy.
Tak było z amerykańskim szkunerem z lat sześćdziesiątych, którego historię opowiada film „Biały szkwał”. Na żaglowcu „Albatros” odbywała się amerykańska (nie jedyna wówczas) „Szkoła Pod Żaglami” wymyślona w Polsce kilkanaście lat później i ogłoszona jako wiekopomne, nasze słowiańskie odkrycie. Tak też było prawdopodobnie ze znakomicie przygotowaną i utrzymaną w doskonałym stanie kanadyjską, też szkolną CONCORDIĄ. Miałem wielką przyjemność tuż przed jej wypadkiem prowadzić na Chopinie w parze z Concordią kanadyjską edycję Szkoły pod Żaglami (Class Afloat). To było dobrze przeżeglowane i spędzone pół roku.
Wypadki nie zabiły na szczęście idei. Nikt nie powiedział, że to jakieś niebezpieczne fanaberie paru psychopatów. Kanadyjczycy tylko na jeden semestr przerwali działalność swojej Szkoły Pod Żaglami po czym wynajęli kolejny żaglowiec i wysłali swoją młodzież na Pacyfik.
Wiosną 1981 roku wracając jachtem z Brazylii spotkałem w Horcie na Wyspach Azorskich duński szkuner z załogą rekrutowaną spośród podopiecznych domów poprawczych. I to był żaglowiec państwowy; Duńczycy widzieli sens, celowość i skuteczność takiego właśnie wychowania i nawet resocjalizacji.
Nie bądźmy więc Kolumbami, wymyślając swoje zasługi i twierdząc, że tę nieszczęsną Amerykę jako pierwsi odkryliśmy i z wielkim mozołem świat o tym próbujemy powiadomić. Tak naprawdę to my za tym światem nie możemy nadążyć. Mamy tylko dwa nieduże lecz stosunkowo młode żaglowce oraz jeden dużo starszy ale też dużo mniejszy.
Tymczasem tuż za naszą granicą zachodnią z pamięci można wyliczyć pięć, sześć i wszystkie zawsze z młodzieżą na pokładzie. HUMBOLDT już trochę za stary więc zbudowano jego następcę. Miasto Rostock też buduje żaglowiec dla swojej młodzieży chociaż pieniądze przydałyby się na nowe mosty i autostrady.
Oni rozumieją, że most można zbudować w krótkim czasie a potem go jeszcze poprawiać natomiast przyszłe pokolenia wychowuje się z mozołem przez długie lata i trudno cokolwiek poprawić gdy pokolenie już nie będzie młode. To od nich zależeć będzie przyszła pomyślność każdego kraju. Na ich wychowanie nie powinno zabraknąć środków.
Chcę skończyć cytatem na temat fregaty która zapoczątkowała ten tekst. Zanim popłynęła dookoła świata pełniła rolę zwykłego statku szkolnego dla przyszłych marynarzy ufundowanego Danii przez jednego z armatorów.
„Fryderyk Stage sfinansował budowę i wyposażenie statku, a dochody z pozostawionego przezeń znacznego kapitału umożliwić miały jego eksploatację. Jednak koszty utrzymania i szkolenia uczniów przekraczały dochody od pozostawionego zapisu i trzeba było w znacznej mierze pokrywać je z innych źródeł, zarówno z udziałów prywatnych i wkładów armatorów, jak również – przez długie lata – z rocznej dotacji państwowej. Udział w komitecie obarczonym nadzorem i kontrolą statku uważany był za wielki zaszczyt, zasiadali w nim admirałowie, armatorzy czołowi przemysłowcy oraz przedstawiciel Ministerstwa Marynarki”.
Tak było w Danii pod koniec XIX wieku.
Wspaniały tekst. Chyba tylko generał Zaruski tak myślał i pisał. Dziękuję. Serce rośnie. Pozdrawiam
Ach, gdyby tak w Polsce jeszcze parę chociaż niedużych żaglowców dla młodzieży.
I gdyby jeszcze nie musiały na swoje utrzymanie pracować
Adam,cha chcialem napisac Adas,tak do Ciebie mowilem lat no temu,a ta przeciez troche czasu minelo ,Napisales wysmienity tekst,przytoczyles kapitalne przyklady,przywolalo to tylko wspomnienia z lat dzieciecych,mlodosci,przypomnialo ludzi,ktorzy zachecali do zeglarstwa,poczatki w druzynie harcerskiej 57 D.W w Radomiu,przeciez kawalek od morza,a jednak.Powspominac!!! Adam Pozdrawiam i do zobaczenia,no i zdrowia!!! z szaconkiem Romek!!
Romek, dziewięć lat na Chopinie wytrzymałem (z przyjemnością) nie dla zarobków, które były nędzne i zupełnie nieporównywalne z marynarskimi. Głownie dlatego, ze tam zawsze była młodzież. Nawet dwa lata po moim odejściu dałem się jeszcze raz namówić na prowadzenie statku przez pół roku w czarterze gdyż miała być załoga szkolna; chociaż kanadyjska. Z młodzieżą naprawdę świetnie sie pływa. WARTO…
Bardzo dobry tekst. I ciągle na czasie. Rejsy z młodzieżą to moje najlepsze wspomnienia. Wielkie Dzięki.
Jeszcze było takie Stowarzyszenie Edukacja pod Żaglami. Zrobiliśmy 18 Szkół pod Żaglami…
To chyba jak pamiętam na Pogorii i trochę innego rodzaju niż klasyczne szkoła. To także miałem na myśli wspominając o Pogorii. Pozdrawiam
Adam
Wprowadziłem drobne wstawki na ten temat dotyczące Pogorii. pzdr